W przeciwieństwie do dnia poprzedniego słońce znów świeciło jasno, a na niebie nie było nawet śladu chmur, które mogłyby zwiastować kłopoty. Nawet ulice, jeszcze niedawno mokre od deszczu, teraz wyglądały na zupełnie suche. Wszystko wyparowało. To miał być ostatni etap mojej jazdy naprzód, a jednocześnie moment ponownego opuszczenia Unii Europejskiej. Jednak wciąż pozostawałem na tym samym kontynencie – na azjatycką stronę planowałem wybrać się innym razem podczas zwiedzania.
Droga przede mną zapowiadała się obiecująco: szerokie, dobrze utrzymane szosy i niewielki ruch. Przynajmniej tak było do granicy. W baku miałem wystarczająco paliwa, aby kolejne tankowanie odbyło się już w Turcji, gdzie ceny paliwa są znacznie korzystniejsze niż w Grecji. Jazda była spokojna, krajobraz – przyjemny, choć niezbyt urozmaicony. Nic szczególnego nie przykuwało uwagi. Po prostu posuwałem się naprzód, z myślą, by dotrzeć na czas do Konstantynopola.
Zanim ujrzałem granicę, moje oczy mogły zobaczyć długi sznur ciężarówek stojących i czekających na swoją odprawę. W takiej temperaturze nikomu nie polecam takiego stania w kolejce. Na szczęście normalni kierowcy, w tym również ja, mogli na spokojnie udać się do kontroli, która po greckiej stronie przebiegła szybko i bez żadnych problemów. Przejeżdżając na stronę turecką, kamerka mi trochę oszalała i obraz bardzo się trząsł. Naprawdę nie wiem, co z nią jest nie tak, wiem już, że jeżeli będę w przyszłości kupował nową, to będę chciał wypróbować jakąś z innej firmy.
Po stronie tureckiej także nie było żadnych większych problemów, jedynie więcej biurokracji. Po kontroli paszportu trzeba było się zatrzymać przy następnym okienku, gdzie spisali dane pojazdu i wprowadzili do systemu. Następnie krótki przejazd, kolejne zatrzymanie, pytanie o tablicę rejestracyjną, żeby sprawdzili, czy jestem w systemie i mogę wjeżdżać. Całość trwała dosyć długo, ale wszystko się udało bezproblemowo i znów mogłem cieszyć się jazdą.
W pewnym momencie z nieba spadł lekki deszczyk, ale na szczęście był krótki i niewielki. Tureccy kierowcy z kolei pokazywali mi swoje umiejętności, czy może ich brak (nie to, żebym ja był jakiś super), jazdy. Naprawdę zastanawiam się, po co im kierunkowskazy, skoro z nich nie korzystają. A jak już włączą, to nie wiedzą, jak je wyłączyć i potrafią jechać kilka kilometrów lewym pasem z włączonym lewym kierunkowskazem.
Poza tym moja szyba dosyć mocno się zabrudziła i nie mam pojęcia od czego, widocznie Turcja sama w sobie jest dosyć brudna. Droga zaczynała powoli się zapełniać, a czym bliżej mojego celu, tym więcej samochodów. W pewnym momencie było ich już naprawdę sporo i utworzyły się duże korki. Cztery czy pięć pasów jazdy w tym mieście nie wystarcza, a ruch na nich wygląda na wolną amerykankę. Próbuję się przeciskać między samochodami, żeby jakoś szybciej jechać do przodu, ale momentami jest to dosyć ciężkie, ze względu na gabaryty mojego motocykla.
Obserwując innych uczestników ruchu, odkryłem jednak, że motocykliści dosyć często korzystają z pobocza, aby jechać naprzód. Co też nie zawsze jest skuteczne, bo samochody są wszędzie. Tak więc, czasem powoli, czasem bardzo powoli, brnę do przodu, do swojego hostelu. Niebo już zdążyło pokryć się czernią nocy, a ja wciąż w tych korkach. Szczęśliwie jednak udało mi się dotrzeć wreszcie do mojego tymczasowego miejsca zamieszkania na następne dziesięć dni. Tyle właśnie chciałem przeznaczyć na powolne zwiedzanie byłej stolicy Cesarstwa Rzymskiego.
Swoją drogą, wiecie, że najlepszy sposób na zirytowanie Turków, to mówienie Konstantynopol, zamiast Istambuł. Bardzo tego nie lubią i nie znoszą. Ale my nie powinniśmy zapominać, że jest to nasze, chrześcijańskie i europejskie miasto, które tylko tymczasowo (bardzo długo tymczasowo) znajduje się pod panowaniem Islamistów. Odwiedzając Hagia Sophię, można nawet zauważyć, że coś jest bardzo nie tak. Miejsce to, zostało przerobione na meczet, ale gdy się je ogląda, to widać, że nigdy nim nie powinno być. Budynek ten wygląda jak chrześcijańska świątynia i tym wciąż chce być i trochę odrzuca to, jak bardzo tutejszy rząd nie dba o wszelkie rzeczy jak malowidła czy mozaiki, które wymagają renowacji. A przecież biorą za oglądanie tego miejsca od turystów bardzo dużo pieniędzy.
Niemniej mój pobyt w tym mieście uważam za bardzo udany. Sądzę, że dosyć dobrze wykorzystałem tutaj swój czas. Poznałem wiele świetnych osób, pozwiedzałem mnóstwo miejsc, zjadłem świetne, a czasem kiepskie jedzenie (tak, nie wszędzie w Turcji dają dobre jedzenie) i co najważniejsze dobrze się bawiłem. Może kiedyś to opiszę w większej liczbie słów, ale już teraz opisuję swoją podróż po czasie i nie mam na to, aż takich chęci. W każdym razie czas zacząć się pakować i wracać do domu.