Poszukiwanie idealnego motocykla okazało się bardziej skomplikowane, niż początkowo sądziłem. Na początku myślałem, że wystarczy coś prostego – maszyna do wygodnego przemieszczania się między miastami. Szybko jednak zrozumiałem, że asfalt nie prowadzi wszędzie tam, gdzie chciałbym dotrzeć. Zacząłem zastanawiać się nad czymś, co poradzi sobie również na mniej przyjaznych drogach. Im więcej analizowałem, tym bardziej dochodziłem do wniosku, że jazda tylko po asfalcie może szybko stać się monotonna. Chciałem spróbować czegoś więcej – wyzwań w terenie i trudniejszych tras. Wtedy mniej więcej wiedziałem, czego powinienem szukać.
Wybór motocykla w XXI wieku to nie tylko wygląd i osiągi, ale też technologia. Nie widzę sensu nadmiernego bawienia się sprzęgłem, więc zacząłem rozglądać się za maszyną wyposażoną w quickshifter. Sportowa jazda czy szarżowanie na ulicy nigdy mnie nie kręciło, więc szukałem czegoś bardziej uniwersalnego i wygodnego. Właśnie wtedy trafiłem na Hondę Africa Twin, wyposażoną w DCT – pełny automat. Po szerszym rozeznaniu doszedłem do wniosku, że to może być dokładnie to, czego potrzebuję.
Był jednak pewien problem… a właściwie kilka, ale sprowadzających się do tego samego: Africa Twin jest duża, ciężka i mocna. W internecie roi się od porad, by nie wybierać tak wymagającej maszyny na pierwszy motocykl. Jednakże, gdy sobie pomyślę, że miałbym teraz kupić jedną maszynę, pojeździć, dostosować się, a po roku kupić docelowy, to chyba bym zwariował. Nie wspominając, że byłoby to wyrzucanie pieniędzy i czasu w błoto, bo i tak, trzeba by później znów przyzwyczajać się do nowego pojazdu. Uznałem więc, że wolę nauczyć się jeździć na czymś bardziej wymagającym od razu. Założyłem, że wystarczy jeździć ostrożniej i wolniej na początku, a nie powinno mi się nic stać.
W ten oto właśnie sposób, stałem się właścicielem Hondy CRF1100D z 2020 roku.