Obudziłem się stosunkowo wcześnie, zaskakująco wypoczęty i w dobrym humorze. Wieczorem udało mi się zminimalizować bagaż, pozbywając się kilku niepotrzebnych rzeczy, a także lepiej rozłożyć wszystko w kufrach. Dzięki temu motocykl był bardziej stabilny, a ja spokojniejszy o równowagę podczas jazdy. Udało mi się również poznać kilka nowych osób w hostelu, co dodało energii na start kolejnego dnia. Pogoda zapowiadała się sprzyjająco – bezchmurne niebo i umiarkowane słońce, choć miałem obawy, czy nie zrobi się za gorąco w południe.
Poruszanie się bocznymi drogami okazało się strzałem w dziesiątkę. Każda trasa miała swój charakter, od gładkich i porządnych asfaltów, przez nieco dziurawe odcinki, aż po fragmenty z kostki, co można zobaczyć na powyższym filmiku. Urozmaicenie dodawało uroku, a miejscami wręcz zmuszało do zwolnienia tempa, co pozwalało lepiej podziwiać otoczenie. Bardzo dobra pogoda, niewielki ruch na drodze, otaczające mnie drzewa, małe wioski, miasteczka i pola działały kojąco. Im dalej jechałem, tym bardziej czułem, jak jazda sprawia mi czystą przyjemność. Bagaż, który dzień wcześniej był moim przekleństwem, teraz prawie przestał być zauważalny. Niesamowite jest to, że czasem wystarczy kilka drobnych zmian, by odczuć ogromną różnicę.
Granica z Austrią była bardziej wyczuwalna, niż się spodziewałem. Na miejscu trwały wyrywkowe kontrole, choć motocykliści – w tym ja – wydawali się należeć do „grupy uprzywilejowanej”. Zostałem jedynie skinieniem ręki odesłany dalej. Po austriackiej stronie drogi stały się szersze i bardziej zadbane, choć zdarzył się jeden wyjątek w postaci lokalnej, mocno sfatygowanej nawierzchni. W oczy rzuciły mi się też liczne pola słoneczników, których nie widziałem wcześniej na trasie. Austriaccy kierowcy, w przeciwieństwie do krajobrazu, zrobili na mnie nieco inne wrażenie. Jeździli szybko, czasem wręcz agresywnie, co zmuszało mnie do większej uwagi.
Wiedeń przywitał mnie tabliczką, którą prawie przegapiłem. Początek miasta zdecydowanie nie był imponujący, za to korki, w które się władowałem, to już tak. Ruch uliczny był spory, a synchronizacja świateł sygnalizacyjnych pozostawiała wiele do życzenia. Jechało się fragmentami, by zaraz znów utknąć na czerwonym świetle. Na dodatek duża liczba robót drogowych sprawiała wrażenie, jakby całe miasto było rozkopane. Trasa do hostelu nie przebiegała przez żadne szczególnie ciekawe miejsca, więc pierwsze wrażenie Wiednia okazało się co najwyżej przeciętne.
Po dotarciu na miejsce i rozpakowaniu kufrów pierwszym, o czym marzyłem, był prysznic. Potem czekała mnie miła niespodzianka – współlokatorzy z hostelu poczęstowali mnie piwem, czyli tym, czego potrzebowałem, a tego nie wiedziałem. Zdecydowanie było to idealnym zakończeniem tej części dnia. Po krótkim odpoczynku wyruszyłem na wieczorny spacer po mieście. Nie chcę tu zbyt dużo pisać o Wiedniu, bo to temat na osobną opowieść, ale powiem tylko tyle: to miasto potrafi jednocześnie zachwycać i frustrować. Monumentalne budynki i elegancka architektura robią wrażenie, ale nie każdemu przypadną do gustu. Mnie, choć doceniam jego piękno, Wiedeń nie oczarował na tyle, bym chciał tu wrócić w najbliższej przyszłości. Zdecydowanie nie jest to miejsce dla mnie.
Podsumowując dzień, czułem się zmęczony, ale jednocześnie zadowolony. Droga z Ołomuńca była pełna kontrastów – od spokojnych, idyllicznych wiosek po intensywność austriackiej stolicy. Wiedziałem jednak, że to dopiero początek mojej przygody, a przed mną jeszcze wiele niezapomnianych miejsc i chwil.