Jako podróżnicy ciągle zderzamy się z przeciwnościami, które uniemożliwiają nam dojazd do miejsc, które chcielibyśmy zobaczyć. Nic tak mnie nie irytuje, jak sytuacje, w których jakieś malownicze zakątki są niemal na wyciągnięcie ręki, ale transport publiczny w ich stronę przypomina gehennę. Alternatywą bywają wycieczki zorganizowane, które oferują niewiele, ale za to swoje kosztują. Podróżowanie samochodem nie wchodzi u mnie w grę. Nie tylko z powodu tego, że nie lubię prowadzić czterech kółek, ale i z ekonomicznej perspektywy, ponieważ przeważnie podróżuję samemu.
W Wietnamie i Tajlandii odkryłem namiastkę wolności, jaką daje własny środek transportu – skuter. Lekki, zwinny, prosty w obsłudze. To był krok w dobrym kierunku, ale nie do końca spełniający moje oczekiwania. Jazdy te przypominały mi o pewnym małym marzeniu, które w jakiś sposób stłamsiłem lata temu. To właśnie te doświadczenia stały się impulsem do działania.
Wreszcie postanowiłem zrobić prawo jazdy kategorii A i jeździć na motocyklu. Natrafiłem jednak na ścianę w postaci końca sezonu motocyklowego i tak oto mój plan musiał zostać odłożony o kilka miesięcy, bo szkoły jazdy już nie oferowały kursów. Powoli w mojej głowie zaczynał się rodzić plan, bardzo prosty plan. Gdy rozpocznie się sezon, pójść na kurs, zdać egzamin i wyruszyć w podróż. Nie jakąś odległą na początek, bo to byłoby głupie, ale w Europie jest jeszcze sporo miejsc, które mógłbym odwiedzić bez najmniejszego problemu.
Niestety, nie przewidziałem kilku spraw. Pierwszą z nich, było moje lenistwo i odkładanie wszystkiego na później. Miałem przecież całą zimę, czemu więc czekałem z wyrobem PKK aż do marca? Drugi problem, to oczywiście nasza kochana biurokracja. Teoretycznie PKK powinienem mieć w ciągu dwóch dni, a musiałem czekać ponad dwa tygodnie, oczekiwanie na egzamin teoretyczny, też nie było krótkie. Wreszcie jednak się udało i poszedłem do szkoły jazdy, gdzie też nie wszystko szło tak szybko, jak myślałem. No bo nie spodziewałem się, że w trakcie nauczyciel zrobi sobie wakacje i że nie będziemy jeździć codziennie. Na koniec najgorsze, terminy egzaminu praktycznego, czy zdajecie sobie sprawę, że we Wrocławiu trzeba czekać miesiąc?
Muszę przyznać, że byłem już tym mocno sfrustrowany, a jakby tego było mało, to przy pierwszym podejściu zestresowałem się, jak nigdy w życiu, co oczywiście zakończyło się moją katastrofą i odpadłem na najprostszym zadaniu. A to oczywiście oznaczało, że znów musiałem długo czekać na wolny termin. No cóż, życie czasem rzuca nam kłody pod nogi, a czasem sami sobie je kładziemy. No, ale nie było tak źle, koniec końców wreszcie się udało i mogłem się skupić na ważniejszej kwestii, czyli zakup maszyny.
Ale to już temat na kolejny wpis, bo widzę, że i tak się za mocno rozpisałem