Chorwacja Czarnogóra Europa

W stronę Kotoru: żar, korki i piękno Zatoki

To był ten dzień, gdy miałem opuścić zarówno strefę Schengen, jak i Unię Europejską. Po raz pierwszy miałem przejechać własnym pojazdem przez granicę. Dzień zapowiadał się obiecująco – standardowo towarzyszyła mi piękna pogoda. Spakowałem kufry, założyłem zbroję, wsiadłem na motocykl, odpaliłem silnik i… przypomniałem sobie o stromym zjeździe, który czekał na mnie zaraz za parkingiem.

Aby opuścić parking, trzeba było najpierw wjechać na stromy zjazd i niemal natychmiast skręcić, bo wąska uliczka nie dawała miejsca na rozwinięcie prędkości. Dodatkowym wyzwaniem było skrzyżowanie na dole, zasłonięte budynkami – nie można było się rozpędzić, a jednocześnie trzeba było zachować pełną kontrolę nad maszyną. Na szczęście pierwszy problem pokonałem bez większych trudności.

Teraz czekało mnie kolejne wyzwanie: wyjazd na główną drogę. Aby to zrobić, musiałem podjechać mniej stromym, ale nadal wymagającym podjazdem, a następnie zatrzymać się na jego szczycie, wciąż będąc na pochyłości. Takie manewry zawsze wywoływały u mnie lekkie napięcie, ale udało się bez komplikacji. Z Dubrownikiem pożegnałem się sprawnie, a przede mną rozciągały się ostatnie kilometry w Chorwacji. Wszystko wskazywało na to, że dzień będzie pełen nowych doświadczeń i wrażeń.

Mały przystanek na stacji benzynowej i dalsza podróż. Troszkę się już przyzwyczaiłem do upałów, ale tego dnia stanowczo było za gorąco. Czułem, jak pot spływa po mnie, a termometr wskazywał ponad 30 stopni. To zdecydowanie nie był najlepszy dzień na jazdę. Musiałem jednak jakoś to wytrzymać. Nie było źle podczas jazdy – wywietrzniki w kurtce i spodniach spełniały swoją rolę. Trochę gorzej było z dłońmi i głową, bo cyrkulacja powietrza w kasku pozostawiała wiele do życzenia.

Wreszcie dotarłem do granicy, gdzie czekało tylko kilka samochodów. Nie widziałem powodu, by pchać się do przodu i irytować innych kierowców przy tak małej liczbie pojazdów. Podałem paszport, a strażnik spojrzał na niego pobieżnie, otworzył i przybił pieczątkę. Nie fatygował się nawet, by sprawdzić jakieś dane. Widocznie albo nie spodziewają się kłopotów po tej stronie granicy, albo naprawdę nic im się nie chce. Od granicy miałem już tylko jakieś 60 kilometrów. Niby niedużo, ale nawigacja pokazywała ponad półtorej godziny drogi. To było dosyć przerażające.

Po pewnym czasie zrozumiałem już, co było nie tak. Wzdłuż drogi ciągnęły się budynki, jakby ktoś postanowił stworzyć miasteczko na całej jej długości. Oznaczało to konieczność jazdy powoli, gdyż co chwilę ktoś przechodził przez jezdnię albo trzeba było zatrzymać się na światłach. Należy jednak patrzeć na pozytywy – miałem własną, prywatną saunę. Niemniej jednak takie ciepło, 33 stopnie celsjusza, mocno dawało się we znaki. Na szczęście miałem bukłak z wodą na plecach i mogłem pić ją bez zatrzymywania się.

Czarnogóra postanowiła również mnie rozpieszczać pięknymi widokami. Zatoka Kotorska i okoliczne góry tworzyły niezwykle malownicze krajobrazy. Jednak upał sprawiał, że bardziej niż podziwiać widoki, chciałem już dotrzeć do celu. Na oglądanie przyjdzie czas później. Posuwałem się w niezbyt szybkim tempie. Na szczęście ograniczenia prędkości wzrosły z 30 do 50 km/h, co pozwoliło mi nieco przyspieszyć, a na odcinkach poza zabudową mogłem rozwinąć jeszcze większą prędkość. Droga wiła się malowniczo wzdłuż zatoki, która kusiła, by wskoczyć do wody. Musiałem jednak skupić się na jeździe i na dotarciu do celu.

Gdy w końcu dojechałem do Kotoru, byłem kompletnie wyczerpany. Woda skończyła się już jakiś czas temu, chociaż można śmiało stwierdzić, że w tym momencie była to instalacja przekierowująca wodę z bukłaka do rękawic. W mieście powitał mnie mały korek, którego ominąć się nie dało – przejścia dla pieszych oraz auta nadjeżdżające z naprzeciwka zmuszały do cierpliwego stania w miejscu. Gdy wreszcie dotarłem pod hostel, pojawił się jeszcze problem ze znalezieniem miejsca parkingowego, ale ostatecznie udało się i to rozwiązać. Tak zakończył się kolejny odcinek mojej trasy. Kotor był dla mnie nie tylko celem dnia, ale też punktem zwrotnym – to tutaj miałem zdecydować, czy kontynuować podróż, czy wracać do Polski.