Europa Grecja Macedonia Północna

Z deszczu pod mgłę – Grecja na dwóch kołach

Tego dnia czekał mnie chwilowy powrót do Unii Europejskiej. Na Saloniki chciałem przeznaczyć 2-3 dni, a następnie ruszyć w drogę do Aleksandropolis, gdzie chciałem tylko zostać na noc, bo tam nawet nie ma czego zwiedzać. Stamtąd miałem już udać się do Turcji. Pewnie nikogo nie zaskoczę, mówiąc, że towarzyszyło mi radośnie świecące słońce. Drogi? Ogólnie w dobrym stanie, chociaż miejscami lekko dziurawe – ale narzekać nie ma na co. Standard europejskich tras naprawdę robi wrażenie.

Nie jestem mistrzem rozwodzenia się nad szczegółami, więc o drodze do granicy tylko krótko: było pięknie i jechało się przyjemnie. Przekroczenie granicy macedońskiej poszło sprawnie, a grecka strona również nie sprawiła żadnych problemów. Co ciekawe, zaraz po wjeździe do Grecji trafiłem na autostradę, którą przez dłuższą chwilę miałem ją praktycznie całą dla siebie, co było dość surrealistycznym, ale miłym doświadczeniem.

Krajobraz zmienił się nieco na bardziej sielankowy – po obu stronach drogi rozciągały się pola i łąki, a w oddali majaczyły góry. Od czasu do czasu na poboczach można było zobaczyć owce spokojnie pasące się na łąkach, co dodawało uroku tej trasie. Greckie drogi były naprawdę przyjemne do jazdy – może nawet zbyt przyjemne. W końcu dotarłem do Salonik, które, niestety, od razu mnie odrzuciły swoimi zatłoczonymi ulicami. Jak zresztą każde inne greckie miasto (choć, przyznaję, że do tej pory byłem tylko w Atenach). Dużo brudu, chaosu, nieciekawych okolic i wszechobecne korki. Na szczęście sam pobyt w mieście okazał się zaskakująco udany.

Trzeciego dnia ruszyłem do Aleksandropolis. Niestety, prognozy pogody nie były zbyt optymistyczne, więc przyspieszyłem koniec swojej pracy, by zdążyć przed nadciągającą burzą. Od razu założyłem odzież przeciwdeszczową, żeby nie tracić czasu na ubieranie się w trakcie drogi. Jak się jednak okazało, pogoda nie była jedyną niespodzianką tego dnia. Standardowo ustawiłem nawigację na omijanie dróg płatnych, co od samego początku skierowało mnie na dość dziwaczne boczne trasy. Stan ich nawierzchni pozostawiał wiele do życzenia, co nieco psuło moje wcześniejsze zachwyty nad europejskimi drogami.

Trasa z czasem się zmieniała – raz na lepsze, raz na gorsze drogi, ale nie miało to większego znaczenia, bo liczyła się przede wszystkim jazda do celu. Wśród łąk dopadł mnie wreszcie pierwszy deszcz, przed którym nie miałem jak uciec. Nie był on na szczęście zbyt intensywny, ale wystarczający, żeby zalewał wizjer kasku i szybę motocykla. W pewnym momencie, gdy chwilowo się przejaśniło, drogę przebiegł mi koń. Nie wiem, skąd się tam wziął – pewnie skądś uciekł. Co ciekawe, nikt go nie gonił z pobliskiej wioski, gdzie jedynymi obserwatorami byli pies i krowy.

Z czasem nawigacja poprowadziła mnie na autostrady. Najwidoczniej w Grecji trudno uniknąć opłat za drogi, a pogoda się jeszcze bardziej pogorszyła. Deszcz, który mnie teraz dopadł, był bardzo intensywny. Dobrze, że zarówno spodnie, jak i kurtka były bardzo dobrej jakości i skutecznie mnie chroniły. Prawdziwy problem pojawił się jednak z wizjerem kasku – ulewa sprawiała, że trudno było przez niego patrzeć. Co jakiś czas wycierałem wodę rękawicą, licząc, że to pomoże chociaż na chwilę. Na szczęście miałem podgrzewane manetki, dzięki czemu przynajmniej ręce nie marzły.

W pewnym momencie wjechałem w bardzo gęstą mgłę. Widoczność spadła niemal do zera, a ja zmuszony byłem znacznie zwolnić. Nie było sensu się zatrzymywać ani narzekać – trzeba było po prostu dostosować się do warunków. Na szczęście, zjeżdżając trochę niżej z gór, udało mi się wyjechać z mgły. Deszcz jednak nie odpuszczał, towarzysząc mi nieustannie. Krajobraz wokół zmieniał się – pojawiały się jeziora, rzeki, a brak osłony gór sprawił, że wiatry stały się mocniejsze i bardziej dokuczliwe. Mimo to, jakoś udało mi się je przetrwać.

Gdy w końcu przestało padać, nawigacja postanowiła po raz kolejny mnie zaskoczyć. Droga, którą mnie poprowadziła, była naprawdę nietypowa – pokonywałem szutrowe ścieżki wśród łąk i pól, co jakiś czas mijając samochody. W pewnym momencie musiałem zatrzymać się z powodu szerokiego strumienia, który pojawił się na mojej drodze. Początkowo wyglądał na dość głęboki, ale po krótkiej inspekcji pieszej okazało się, że spokojnie mogę go przejechać. Tak też zrobiłem, dodając kolejne nietypowe doświadczenie do swojej podróży.

W końcu wróciłem na główną drogę i rozpocząłem ostatnie kilometry jazdy do Aleksandropolis. Ciemność zaczęła mnie otaczać, zmuszając do jazdy po zmroku. Na domiar złego deszcz powrócił, choć tym razem nie był zbyt intensywny. Mimo wszystko spokojnie dotarłem do celu. Zmęczony, ale zadowolony, wszedłem do wynajętego mieszkania. Prysznic, chwila odprężenia, szybka kolacja i sen. Następnego dnia czekała mnie ostatnia jazda na południe przed rozpoczęciem drogi powrotnej.