Po ukończeniu swojej pierwszej wyprawy nie miałem zbyt wiele czasu na odpoczynek, ponieważ niemal natychmiast czekała mnie kolejna podróż. Tym razem postanowiłem zmienić kontynent, co wiązało się z koniecznością przetransportowania motocykla drogą lotniczą lub morską. Ze względu na mocno nadszarpnięty budżet, wybór był prosty – transport morski. Na szczęście udało mi się znaleźć firmę oferującą szybki termin wysyłki, co sprawiło, że ostatni etap mojej poprzedniej podróży był realizowany w ekspresowym tempie.
Transport motocykla oznaczał również konieczność jego przygotowania. Po pierwsze, zdecydowałem się na wymianę crashbarów. Dotychczasowa osłona zabezpieczała jedynie dolną część maszyny, ale teraz wyposażyłem motocykl w kompletne osłony górne i dolne. Po drugie, postanowiłem rozwiązać problem kufrów. Choć są wygodne podczas pakowania, nie spełniały moich oczekiwań podczas jazdy, więc planuję przetestować alternatywne rozwiązania. Po trzecie, dokupiłem kamerę 360°, którą zamierzam zamontować w taki sposób, aby uchwyciła jak najwięcej szczegółów podróży. Kolejnym krokiem był zakup dodatkowego zbiornika paliwa, co z pewnością przyda się podczas dłuższych odcinków bez stacji benzynowych. Na koniec musiałem wymienić opony oraz tylne klocki hamulcowe. Sporo pracy, ale jestem zmotywowany i gotowy do działania!
Wyszukiwanie odpowiednich elementów trochę mi zajęło, ponieważ lubię podejmować dobrze przemyślane decyzje zakupowe. Zanim coś kupię, zawsze dokładnie sprawdzam opinie w internecie. Torby i kamerę mniej więcej wiedziałem, jakie chcę, ale znalezienie odpowiednich opon graniczyło z cudem. Ilu motocyklistów, tyle opinii. Nawet gdy model cieszył się dobrą renomą, okazywało się, że jest drogi, a bieżnik szybko się zużywa.
Ostatecznie jednak udało mi się zdobyć wszystko, co potrzebowałem, włącznie z nowym kaskiem. Poprzedni nie był tak wygodny, jakbym sobie życzył. Torby i dodatkowy zbiornik paliwa zamówiłem zza granicy, więc musiałem uzbroić się w cierpliwość, czekając na przesyłkę. Na szczęście wszystko dotarło sprawnie. No prawie, poczta polska przetrzymywała jedną paczkę i niby wystawili nawet awizo, tylko że żadne do mnie dotarło. Oczywiście pani w okienku powiedziała, że to moja wina, bo na paczce nie było mojego numeru telefonu. Pozostawię to bez dalszego komentarza. Gdy wreszcie mogłem wszystko zamontować i wybrać się na jazdę próbną, cieszyłem się jak dziecko. Sprzęt dobrze leżał i spełniał moje oczekiwania.
Pozostało jeszcze wymienić opony i tylne klocki hamulcowe. Okazało się to trudniejsze, niż myślałem. W jednym serwisie tłumaczyli się nadmiarem pracy, w innym zaproponowano wygórowaną cenę za wymianę. Przez chwilę rozważałem, czy nie zrobić tego samemu, ale brak czasu przekreślił ten plan. Ostatecznie zapłaciłem, choć jestem pewien, że następnym razem spróbuję poradzić sobie samodzielnie. Muszę tylko lepiej sobie zaplanować czas i dać sobie więcej czasu postoju między wyprawami.
Zatem wszystko było już gotowe i powinienem mieć jeszcze kilka dni na wysyłkę. Jak się okazało, chyba źle spojrzałem na daty, bo nagle czas się skurczył. Był czwartek wieczór, a znalazłem informację, że ostateczny termin wysyłki to poniedziałek. Szybki mail z zapytaniem i poszedłem spać z nadzieją, że jeszcze uda się wysłać wszystko na czas.
Rano otrzymałem odpowiedź. Jeśli wypełnię i prześlę wszystkie dokumenty w piątek, a w poniedziałek rano dostarczę motocykl, to powinno się udać. Szybko zrobiłem przegląd potrzebnych formularzy i zabrałem się do pracy. Biurko zaczęło się zapełniać drukami, a ja podpisywałem, skanowałem i szukałem dodatkowych informacji. Udało się wszystko przesłać na czas. Po jakimś czasie otrzymałem maila zwrotnego z informacją, że dokumenty zostały zaakceptowane i oczekują na mnie w poniedziałek, abym dostarczył moją Biedronkę.
No właśnie, o Biedronce słów kilka. Postanowiłem w końcu nadać imię swojej maszynie. Każdy porządny pojazd, zwłaszcza taki, który ma mnie wozić po świecie, zasługuje na imię. Szukałem więc nazwy, która byłaby w miarę idealna. Chciałem, żeby pasowała do koloru, nie była zbyt poważna i najlepiej nawiązywała w jakiś sposób do tego, co robię. Było kilka propozycji od znajomych, ale zawsze coś mi nie pasowało. W końcu usłyszałem „Biedronka”. Początkowo nie byłem przekonany, ale znajoma podpowiedziała mi, że po angielsku to „ladybug”, a ja przecież na co dzień tworzę bugi w kodzie. Tak więc ostatecznie moja czerwono-czarna Honda Africa Twin zyskała imię, które idealnie do niej pasuje.
W poniedziałek wstałem w środku nocy, ubrałem się i ruszyłem w trasę z Wrocławia do Warszawy. Chciałem dotrzeć na miejsce koło dziewiątej rano, więc gdy ruszałem, na zewnątrz panowały jeszcze ciemności. Podczas postojów musiałem pamiętać, że zbiornik motocykla nie może być napełniony więcej niż trzema litrami paliwa. W pewnym momencie zaczęło mi doskwierać zimno i zorientowałem się, że zapomniałem założyć bluzę pod kurtkę motocyklową. Wiedziałem już, że jazda będzie intensywna. Na domiar złego moje rękawice nie były zbyt odporne na chłód, a podgrzewane manetki, choć pomocne, nie zapewniały takiego komfortu, jakiego bym sobie życzył.
Zaczynało się powoli przejaśniać, słońce leniwie wstawało, a ja mogłem teraz jechać w dziennym świetle. Zimno wciąż doskwierało, ale przynajmniej widziałem wyraźniej drogę, a dystans do celu znacznie się zmniejszył. Na szczęście musiałem jechać przez obrzeża stolicy, co pozwoliło uniknąć korków, które w tym mieście są na porządku dziennym.
Wreszcie dotarłem na miejsce i zacząłem szukać osoby odpowiedzialnej za przyjęcie motocykla. Nie trwało to długo, bo w pobliżu znajdowali się ludzie odbierający swoje maszyny. Niestety jeden z motocykli był w tragicznym stanie po wypadku. Wyglądało to niezbyt dobrze, ale żadnemu z tych jeźdźców praktycznie nic się nie stało. Złamany palec u stopy to przy takim czymś, to jest nic. Gdy tylko platforma się zwolniła, mogliśmy załadować moją Biedronkę. Motocykl został solidnie zabezpieczony, a wraz z nim bagaż, który miał podróżować razem z pojazdem. Pożegnałem się z Biedronką i ruszyłem w drogę powrotną.
Tak oto rozpoczęła się moja kolejna przygoda. Minie jeszcze miesiąc, zanim ja wyruszę w podróż, a motocykl dotrze na miejsce dopiero za sześć tygodni. Ten czas spędzę na planowaniu, zakupie ostatnich rzeczy i przygotowaniach. Na razie nie mam nawet biletu na samolot, więc zdecydowanie muszę wszystko zacząć ogarniać.