Ameryka Południowa Chile

Chile: pierwsza trasa

W końcu opuszczam Valparaíso na swojej czerwonej maszynie. To właśnie ten moment, na który tak długo czekałem – prawdziwe podróżowanie! Wsiadłem na Biedronkę, ustawiłem cel i ruszyłem w drogę. Przede mną ponad 400 kilometrów, a nawigacja zapowiadała co najmniej 7 godzin jazdy. Dlaczego tak długo? Wybrałem trasę bardziej malowniczą, a to oznaczało nie tylko piękne widoki, ale i większe wyzwania.

Powoli przebijałem się przez miasto, żegnając ostatnie zniszczone budynki Valparaíso. Opuszczałem to miejsce z ulgą – nie tylko ze względu na jego niepokojącą atmosferę, ale przede wszystkim dlatego, że znów mogłem poczuć wolność na dwóch kołach. Gdy wyjechałem z miejskiego zgiełku, przyszedł czas, by sprawdzić, czy po przerwie wciąż pamiętam, jak się jeździ. Ku mojemu zaskoczeniu zakręty wychodziły mi lepiej niż kiedykolwiek wcześniej – wygląda na to, że w końcu wyrobiłem sobie właściwe odruchy. Przypomnę, że prawo jazdy mam zaledwie od pięciu miesięcy, a moja Biedronka spędziła ostatnie sześć tygodni na kontenerowcu.

Pierwszy odcinek kończył się bramką z opłatą. Niestety, w Chile płatne odcinki dróg są na porządku dziennym, a czasem, tak jak teraz, nie da się ich uniknąć. Na szczęście większość z nich jest dość tania – tym razem zapłaciłem zaledwie 300 CLP, czyli około 1,20 zł. Problem pojawia się, gdy nie masz gotówki, bo mimo tego, co czasem można wyczytać w internecie, większość bramek nie akceptuje kart.

Po przekroczeniu bramki ruszyłem dalej. Niedługo miałem zjechać na polną drogę, ale ku mojemu zdziwieniu dostęp blokowała brama z łańcuchem. To skutecznie uniemożliwiło dalszą jazdę tą trasą. Wybierając drogę jazdy, zdarzało mi się zmuszać program, żeby uwzględniał mało uczęszczane ścieżki – teraz zaczynam rozumieć dlaczego. Choć Google Maps pokazywało, że przejazd tędy jest możliwy, rzeczywistość okazała się inna. No trudno. Musiałem jechać dalej i szukać innego miejsca, gdzie mogłem odbić w lewo. Na szczęście pamiętałem, że taka opcja gdzieś na pewno istnieje.

Jechałem dalej, ale droga uparcie biegła prosto, jakby zakręty, których tak potrzebowałem, po prostu nie istniały. Mimo wszystko była to całkiem przyjemna lekcja – pełna różnorodnych zakrętów, zjazdów i podjazdów. Idealna trasa, żeby na spokojnie poćwiczyć technikę jazdy. Niestety, wciąż niepokoił mnie czas. Już na starcie siedem godzin drogi brzmiało jak wyzwanie, a każda nieplanowana zmiana trasy tylko pogarszała sytuację.

W końcu, po dłuższym oczekiwaniu, dotarłem do upragnionego skrzyżowania i mogłem wreszcie skręcić we właściwym kierunku. Chwilę później pojawiła się możliwość zjazdu z asfaltu, co oznaczało, że po raz pierwszy w życiu mogłem spróbować swoich sił w trudniejszym terenie. Już na starcie przywitała mnie porcja piachu – elementu, którego za wszelką cenę chciałem unikać, bo to jedna z najbardziej zdradliwych nawierzchni. Niewiele brakowało, żebym zaliczył glebę, ale na szczęście udało mi się utrzymać Biedronkę w pionie. Zanim ruszyłem dalej wśród drzew, szybko przypomniałem sobie wszystkie rady dotyczące jazdy w terenie, modląc się w duchu, żeby nie popełnić żadnej głupoty.

Jazda szła zaskakująco sprawnie, choć zorientowałem się, że zacząłem lekko sapać. Nie wiem, czy to z powodu stresu, czy intensywnego skupienia, ale kiedy montowałem filmik, irytowało mnie to niemiłosiernie. Mam nadzieję, że udało mi się wystarczająco to wyciszyć i przykryć muzyką. Wracając jednak do samej jazdy – bardzo mi się podobało. Nie mogłem rozwijać dużych prędkości, ale dzięki temu mogłem lepiej podziwiać otaczające widoki. Uwielbiam takie krajoznawcze trasy. Są o wiele ciekawsze od jazdy głównymi drogami, gdzie rzadko można dostrzec coś naprawdę interesującego.

Mimo że jazda w terenie miała swój urok, ucieszyłem się, gdy w końcu zobaczyłem asfalt. Za mną była dopiero jedna czwarta całej trasy, a czas płynął zdecydowanie za szybko. Wiedziałem jednak, że nie ma sensu szarżować bezmyślnie, choć miejscami mogłem sobie pozwolić na lekkie przyspieszenie. Na razie jechałem wąską ścieżką przez malutkie miejscowości, podziwiając po drodze lokalną przyrodę. Wkrótce jednak trafiłem na szerszą drogę, która prowadziła przez różne miasteczka, takie jak Casablanca. Reszta trasy wiodła asfaltowymi drogami, choć wciąż unikałem głównych tras. Kilka godzin spędzonych na bocznych drogach pozwoliło mi nadal cieszyć się podróżą w swoim tempie.

W końcu dotarłem do miejsca, gdzie asfalt się skończył, a droga zmieniła się w szutrową, miejscami polną i lekko piaszczystą. Idealna okazja, żeby znów poćwiczyć jazdę w trudniejszych warunkach. Na ogół szło zaskakująco dobrze, choć zdarzył się moment, gdy poczułem, jak motocykl zaczyna lekko „płynąć”. W takich sytuacjach najważniejsze to nie walczyć z maszyną – spokojna głowa i opanowanie wystarczą. Na szczęście trwało to tylko chwilę. Jechałem w pełnym słońcu, ciesząc się widokami, które były naprawdę piękne, a miejscami wręcz zachwycające. Zatrzymałbym się, żeby zrobić kilka zdjęć, ale zmęczenie dawało się we znaki, a ja marzyłem tylko o tym, żeby jak najszybciej dotrzeć do Tacli.

W pewnym momencie natrafiłem na dziwne skrzyżowanie, a mój GPS zaczął wariować. Mapa wyglądała jakby coś było nie tak z jej orientacją. Niewiele myśląc, zatrzymałem się, żeby sprawdzić trasę, i… po chwili leżałem na ziemi. Biedronka zaliczyła swoją pierwszą glebę. To nauczka, żeby bardziej zwracać uwagę na podłoże, na którym się zatrzymuję – tym razem wjechałem na drobne kamyczki, które sprawiły, że motocykl się poślizgnął. Byłem jednak zbyt skupiony na ekranie GPS-a, żeby to zauważyć.

Na szczęście akurat przejeżdżał ktoś, kto pomógł mi podnieść motocykl i wyjaśnił, że droga wskazana przez nawigację jest prywatna. Musiałem więc wybrać tę obok. Pomocny człowiek nie tylko pomógł mi z pojazdem, ale również rozwiał wszelkie wątpliwości dotyczące trasy.

Podziękowałem za pomoc i ruszyłem dalej. Po drodze miałem okazję przejechać po kamienistych odcinkach, przekroczyć strumień i podziwiać konie pasące się na pobliskim ranczu. W pewnym momencie moim oczom ukazało się jezioro. Byłem nieco zaskoczony – znajdowałem się dość wysoko i nie zauważyłem żadnej rzeki, która mogłaby je zasilać. Widok był niespodziewany, ale malowniczy. Wraz z upływem czasu na drodze zaczęło pojawiać się coraz więcej pojazdów, co sugerowało, że zbliżam się do cywilizacji i wreszcie wrócę na normalną drogę. Po chwili minąłem grupę motocyklistów, a niedługo później dotarłem do szerokiego strumienia.

Nie zastanawiałem się długo, czy uda mi się go przejechać – po prostu pomyślałem, że w razie gleby wrócę do tamtych motocyklistów i poproszę o pomoc. Na szczęście nie było to konieczne. Biedronka poradziła sobie bez najmniejszego problemu. Muszę w końcu nauczyć się bardziej ufać swojej maszynie w takich warunkach – zdecydowanie na to zasługuje. Oczywiście w takim momencie nic nie nagrywałem i chyba zawsze tak jest, że gdy człowiek może mieć najlepsze ujęcia, to nie nagrywa.

Kiedy wreszcie wyjechałem na asfalt, dochodziła już 19:00, a przede mną było jeszcze 80 kilometrów. Na trasie czekał mnie ciekawy mostek, który okazał się ostatnim urozmaiceniem przed spokojną, cywilizowaną jazdą. Reszta drogi przebiegła bez większych przygód, i jakiś czas później dotarłem do Tacli. Miasto było niewielkie i raczej mało interesujące, ale i tak nie planowałem go zwiedzać. Chciałem jedynie przespać się, popracować i przygotować do dalszej drogi następnego dnia.