Kolejny dzień przyniósł nową motocyklową przygodę – zbliżałem się do Pucón. Tego ranka wsiadłem na motocykl i ruszyłem w stronę Los Ángeles – nie mylić z amerykańskim miastem, lecz z miejscem w Chile. Niestety, zmęczenie po poprzedniej jeździe i natłok obowiązków nie pozwoliły mi na branie urozmaiconej drogi, więc zdecydowałem się na przejazd autostradą. Jak już wspominałem, opłaty nie są wygórowane – dla motocykla wynoszą zazwyczaj około 1000 CLP. Mimo wyboru szybkiej drogi, cała podróż zajęła mi około trzech godzin.
Podróżowałem drogą stanowiącą część słynnej Panamerikany – sieci dróg rozciągającej się od Alaski aż do Ushuaia, na południu Argentyny, o łącznej długości około 30 000 km. Trasa przebiega przez 14 państw, z wyjątkiem jednego fragmentu w przesmyku Darien. Ale o tej luce może kiedyś napiszę coś więcej. Na razie niech wystarczy, że nie ma żadnej drogi lądowej, która łączyłaby Kolumbię z Panamą.
Droga sama w sobie nie wymaga wielkich słów – była solidna, szybka i komfortowa. Do celu dotarłem zgodnie z planem, a Biedronkę mogłem zaparkować za bramą, co zawsze daje mi poczucie bezpieczeństwa. W Los Angeles spędziłem miło popołudnie, słońce miło grzało, a w centrum trwał jakiś jarmark bożonarodzeniowy. Ubrana choinka w takim cieple to mała abstrakcja, ale chyba już zdążyłem się lekko przyzwyczaić do takich widoków.
Następnego dnia przygotowałem sobie ciekawszą trasę, licząc na urozmaicenie podróży – coś więcej niż tylko monotonny asfalt. Na samym początku jednak musiałem wyruszyć na poszukiwania stacji benzynowej. Okazało się, że pierwsza była tak zatłoczona, że nie miałem ochoty marnować czasu na czekanie. W związku z tym aktywowałem opcję „szukaj najbliższej” w GPS i wyruszyłem na pierwsze polowanie. Ku mojemu zdziwieniu, wskazana stacja nie istniała. Na szczęście paliwa miałem jeszcze sporo, choć wolałem jechać z pełnym bakiem. Na liście wybrałem kolejną stację i ruszyłem dalej – nie wiedząc, że czekały mnie małe niespodzianki.
Boczne drogi, które planowałem wybrać, okazały się niedostępne, więc poruszałem się nowo budowanymi trasami, których nie było nawet na mapie. Mój GPS uparcie twierdził, że jadę po trawie i przez rzekę, choć przede mną stał już gotowy most. Najwyraźniej ani mapy w telefonie, ani w urządzeniu nie nadążyły za rzeczywistością. Przynajmniej dotarłem do małego miasteczka, gdzie w końcu mogłem zatankować. Dalej ruszyłem w trasę, która kompletnie straciła swój urok. Nie miałem już możliwości kombinowania z innymi drogami, a z tego, co pamiętałem, dalej i tak nie było zbyt wielu bocznych opcji.
Tak więc cała podróż toczyła się po asfalcie – czy tego chciałem, czy nie. Okolica była nawet ładna, ale bez większych zachwytów. W pewnym momencie dopadł mnie głód, więc postanowiłem zatrzymać się w mijanym miasteczku i poszukać czegoś do jedzenia. Zaparkowałem motocykl tak, jak wszyscy swoje samochody – na środku ulicy i ruszyłem szukać jedzenia. Początkowo wyglądało na to, że nie ma tu niczego sensownego do zjedzenia, i zacząłem się zastanawiać, czy ta mieścina w ogóle ma jakąś knajpę. W końcu jednak znalazłem coś obiecującego. W środku przywitały mnie zdziwione spojrzenia, co na chwilę kazało mi zwątpić, czy dobrze trafiłem. Ale nie, lokal działał, ale do zjedzenia był tylko kurczak z ryżem. No cóż, lepsze to niż nic. Jak zwykle ryż źle ugotowany, ale przynajmniej kurczak się bronił.
Wróciłem do swojego motocykla i zacząłem przypinać kamerę, a obok przechodził jakiś mężczyzna ze swoim dzieckiem, wskazał coś na mój motocykl, a ja zaproponowałem, żeby usiadł. Troszkę pogadaliśmy, a w trakcie rozmowy zapomniałem nawet skąd i dokąd jadę. Urywek mojego nieogarnięcia jest widoczny w filmie.
Ruszyłem w dalszą drogę już najedzony, a przez to mniej zrzędliwy. W pewnym momencie moim oczom w oddali ukazał się wulkan Villarrica, który góruje nad Pucónem. Wyglądał naprawdę nieźle, a jednym z moich planów, była wspinaczka na niego. Jednakże najpierw trzeba dojechać do miasta, a miałem jeszcze trochę do celu. Najpierw dotarłem do Villarici, większego miasta, które wygląda całkiem ładnie. Chwilka stania w korkach i jazda dalej, teraz już bez żadnych przystanków.
Odnalazłem swoją noclegownię, rozgościłem się, wziąłem prysznic i wyszedłem na miasto. Pucón jest naprawdę ładnym miasteczkiem, niewielkim, ale bardzo urokliwym z niesamowitymi widokami i trzema wulkanami w okolicy, ale o jednym z nich więcej napiszę w następnym wpisie. Tymczasem ja udałem się rozpoznać, jakie atrakcje oferuje to miejsce i co mogę tutaj zrobić.