Cześć, dawno nic nie dodawałem. Jakoś ostatnio nie miałem na nic czasu, ciągła podróż i praca nie daje mi wystarczająco dużo wolnego czasu, aby pisać i montować filmiki. Dodatkowe utrudnienie, to zmiana strefy czasowej i chęć maksymalnego użycia czasu na zwiedzanie jak największej liczby rzeczy, jak i również spotykanie się z lokalnymi osobami, albo innymi podróżnikami. Efekt jest taki, że aktualnie mam około 4 miesięcy opóźnienia.
W każdym razie wracam z krótkim streszczeniem mojej kolejnej podróży. Krótkim, bo aż tak wiele nie ma co pisać. Z Valdivii wyruszyłem do Puerto Montt dobrej myśli i w bardzo dobrej pogodzie. W międzyczasie otrzymałem życzenia świąteczne od Gwiazdora, elfa i Grincha. Nie jestem pewien, co do mnie mówili, ale chociaż „Wesołych Świąt” powiedzieli po angielsku. Cóż, mój hiszpański w tym momencie dalej pozostawia dużo do życzenia, ale sądzę, że w końcu się ogarnę i będę w stanie prowadzić normalne rozmowy.
Droga prowadziła całkiem niezłą jezdnią, ale teraz również chciałem pojechać trasami bardziej malowniczymi. Dlatego też po jakimś czasie wjechałem na drogę szutrową i mknąłem wesoło po lesie. Widziałem jednak pojazdy, które coś budowały, może lepszą drogę i tylko w kilku miejscach znajdowały się nieliczne budynki. Ustalając trasę, obawiałem się tylko jednego miejsca, które nie wyglądało na zbyt bezpieczne i dobre do jazdy na moim motocyklu, ale byłem jednak dobrej myśli, bo jak na razie szło mi całkiem nieźle.
No właśnie, jak na razie. Niestety dojechałem do miejsca, którego się obawiałem i na moje nieszczęście oprócz ciasnego zakrętu, było tam też mnóstwo małych, śliskich kamyczków, przez co, gdy za mocno zwolniłem, to straciłem kontrolę nad maszyną. Jak to się skończyło, chyba nie muszę pisać. Chwilę się zmagałem, aby podnieść motocykl, ale żeby to zrobić, musiałem wpierw ściągnąć bagaż. No, a potem to założyć. Podnoszenie takiej ciężkiej maszny w pojedynkę, nie jest takie fajne, chyba jednak trzeba byłoi wziąć coś lżejszego.
W każdym razie, jak już ze wszystkim się uporałem, ruszyłem w dalszą drogę, początek był ciężki ze względu na ten kamyczki, ale wystarczy troszkę rozkręcić prędkość i nie walczyć z motocyklem i można jechać dalej. Dalsza droga do asfaltu, obyła się bez żadnych przygód, ale miejscami było ciężko. Dotarłem do drogi asfaltowej i mogłem się nią cieszyć przez jakiś czas i dać sobie odpocząć. Później jednak zaczęły się znów drogi gruntowe, a ja mogłem podziwiać łąki i pola, a że tutaj był czas żniw, to musiałem też uważać na ciężkie maszyny, które zjawiały się na drodze.
Z czasem jednak i ta droga się skończyła, a ja musiałem się udać na stację benzynową. Ze względu na to, że w tej części kraju, nie są one rozlokowane zbyt gęsto, to musiałem trochę zboczyć z trasy, aby do niej się dostać. Po szybkim tankowaniu powróciłem na drogę i mogłem oglądać majaczący w oddali wulkan, który robił bardzo dobre wrażenie. Następnie trasa przebiegała blisko bardzo pięknego jeziora i muszę przyznać, że ludzie którzy tam mieszkają mają naprawdę piękną okolicę, a przynajmniej do momento wybuchu wulkanu, co może się czasem zdarzyć.
Droga więc biegła zakrętasami, tak, jak jezioro i pobliskie wzgórza wyznaczały trajektorię. Byłem już jednak trochę zmęczony, a co ważniejsze, stawałem się głodny. Jednakże udało mi się wreszcie zbliżyć do Puerto Arenas, skąd już było całkiem blisko do Puerto Montt. Do tego miasta jednak jeszcze wrócimy, bo jest całkiem ładne i warto zatrzymac się w nim na chwilę. Zbytnio już nie miałem, co podziwiać. Trasa przywiodła mnie do mojego lokum i z radością zaparkowałem motocykl, wziąłem swoje bagaże i udałem się na zasłużony odpoczynek.
Kolejne dni, to eksploracja nie tylko Puerto Montt, ale również okolicy. W ten też sposób postanowiłem się najpierw udać do wodospadu Petrohué, który znajduje się na terenie parku narodowego. Jak to w Chile, za takie atrakcje zawsze trzeba płacić. Tak więc i tym razem dopadły mnie opłaty, zarówno za parking, jak i za wejście do parku. Okolica jest bardzo piękna, bo oprócz wspomnianego wodospadu, można też podziwiać wulkan Osorno, który znajduje się niedaleko. Wszystko to tworzy niesamowitą kompozycję. Park również pozwala na przejście się krótką trasą po lesie, dzięki czemu można zapoznać się z okoliczną fauną.
Po podziwianiu okolicznych widoków nadszedł czas ruszyć dalej. Na spokojnie ruszyłem motocyklem drogą, która ciągnie się wzdłuż rzeki Petrohué aż do jeziora Todos Los Santos. Po drodze mały przystanek na zdjęcia i podziwianie okolicy, a potem ciąg dalszy wyprawy. Wspomniane wyżej jezioro znajduje się na samym końcu drogi i jest naprawdę imponujące w swoim głęboko niebieskim kolorze. Niestety było niesamowicie wietrznie, co nie pozwolało mi na użycie drona i nagranie tych widoków.
Kolejnym miejscem, które chciałem odwiedzić, było Puerto Varas. Znane jest ze swoich niemieckich korzeni i tradycji. W XIX wieku, właśnie do tego miejsca przybyło bardzo dużo niemców, którzy następnie się tutaj osiedlili. Przywieźli ze sobą znajomość warzenia piwa i swoje niedobre kiełbasy. Miasto obfituje w bardzo ładne widoki na jezioro i wulkan, a także samo w sobie posiada wiele ciekawych cech architektonicznych jak, chociażby kościół Sagrado Corazón de Jesús czy budynki, będące pozostałościami po pierwszych kolonistach
W Puerto Montt znajduje się także tablica prezentująca sławną Carreterę Austral (Droga Południowa), która jest celem wielu podróżników przybywających do Chile. O samej drodze wspomnę później, jak już się na niej będę znajdował, jednakże moja podróż na nią nie rozpocznie się w tym mieście, gdyż chciałem jeszcze odwiedzić Bariloche, które znajduje się w pobliżu w Argentynie. Także następny wpis będzie o mojej pierwszej przeprawie przez granicę w Ameryce Południowej