Ameryka Południowa Chile Przygotowania

Nowy Kontynent, nowy kraj, nowe miasto, nowe przygody

Czas wreszcie odsłonić karty i zdradzić, dokąd się wybieram. Moim następnym celem podróży jest Ameryka Południowa – kontynent, którego jeszcze nie miałem okazji odkryć, a który od dawna mnie fascynuje. Wydaje mi się, że najlepszym sposobem na poznawanie tamtejszych krajów jest własny środek transportu, a w moim przypadku – motocykl. Moja Biedronka potrzebuje sześciu tygodni, by dotrzeć na miejsce, co daje mi możliwość wcześniejszego przylotu i rozpoczęcia eksploracji na piechotę lub komunikacją lokalną.

Zanim jednak rozpocznę swoją przygodę, muszę najpierw dotrzeć na miejsce – a to nie jest takie proste. Kupowanie biletów do Ameryki Południowej na ostatnią chwilę to wyzwanie zarówno logistyczne, jak i finansowe. Po dłuższym rozpoznaniu i przeszukiwaniu internetu odkryłem, że miałem do wyboru dwie opcje. Pierwsza: lot z Wrocławia z przesiadkami w Madrycie i Kanadzie. Druga: start z Berlina, przesiadka we Frankfurcie, a następnie w São Paulo. Ostatecznie wybrałem drugą opcję, bo oprócz lepszego układu czasowego dała mi okazję do odnowienia pewnej znajomości – bonus, którego się nie spodziewałem.

Lot Frankfurt - Sao Paulo
Lot Sao Paulo - Santiago de Chile

Spakowałem torbę i plecak, po czym wsiadłem do autobusu do Berlina, by rozpocząć kolejną podróż. Zbliżająca się zima dawała o sobie znać, co sprawiło, że warunki na drogach były dalekie od ideału. Po drodze złapaliśmy opóźnienie, potem doszła kontrola graniczna, a na koniec kierowca zatrzymał się gdzieś pod Berlinem na 15 minut przerwy. W rezultacie dotarłem znacznie później, niż planowałem, co było dość irytujące, zwłaszcza że pora robiła się już naprawdę późna.

Zgodnie ze wskazówkami ruszyłem metrem pod podany adres, by po dwóch latach znów spotkać się ze znajomą, którą poznałem w czasie podróży po Malezji. Wieczór minął w świetnej atmosferze – rozmawialiśmy o naszych podróżach i doświadczeniach życiowych, nadrabiając zaległości. Niestety, czas płynął nieubłaganie, a trzeba było w końcu położyć się spać, bo kolejnego dnia czekała mnie praca zdalna od rana, a zaraz potem loty. Następny dzień zaczął się spokojnie: praca, spotkania, wspólne śniadanie i jeszcze chwilę rozmowy. W końcu jednak nadszedł moment, by się pożegnać i wyruszyć w dalszą drogę.

Samolot do Santiago
Iglesia y Convento de la Recoleta Franciscana

Dotarcie na lotnisko przebiegło sprawnie i bezproblemowo. Ku mojemu zaskoczeniu, również odprawa była szybka, mimo że lotnisko ma niezbyt dobrą renomę pod tym względem. Najwidoczniej miałem szczęśliwy dzień – może dlatego, że to był czwartek, a nie weekend. Bez zbędnych opóźnień wsiadłem do samolotu i rozpocząłem pierwszą część podróży. Lądowanie we Frankfurcie odbyło się punktualnie, a przesiadka przebiegła bez większych komplikacji – krótki spacer na inny terminal, szybka odprawa paszportowa dzięki polskiemu dokumentowi i po godzinie byłem już na pokładzie kolejnego samolotu.

Tym razem czekał mnie długi lot do Brazylii na pokładzie znacznie większej maszyny. Niestety, moje miejsce w środkowym rzędzie nie zapowiadało komfortowej podróży, zwłaszcza że zasypianie w samolocie to dla mnie prawdziwa zmora. Start, na który przyszło nam czekać niemal godzinę, tylko przedłużył czas spędzony na siedzeniu. Kiedy samolot w końcu wzbił się w powietrze, przyszła pora na posiłek. Niestety, jedzenie nie zachwyciło – chyba miało raczej zniechęcić do jedzenia niż poprawić humor. Liczyłem, że może uda mi się zdrzemnąć, ale mimo prób i zmęczenia, sen nadal pozostawał poza zasięgiem.

Jeden z licznych miejskich murali

Co jakiś czas udawało mi się przysnąć, choć jakość tego snu pozostawiała wiele do życzenia. Mimo to dotarliśmy do São Paulo zgodnie z planem. Tam czekała mnie szybka kontrola paszportowa i bagażowa, a następnie konieczna była zmiana terminalu. Na ostatni lot miałem znów około godziny oczekiwania, podczas której zastanawiałem się, czy tym razem jedzenie na pokładzie okaże się choć trochę lepsze niż wcześniej. Niestety, moje obawy się potwierdziły – posiłek znów był raczej przeciętny, choć dla głodnej osoby wciąż zjadliwy. Nie miałem wielkiego wyboru, a byłem dosyć głodny, więc mimo wszystko zjadłem.

Na szczęście sam lot przebiegł bez zakłóceń, a ja zgodnie z planem wylądowałem w Chile – moim pierwszym przystanku w Ameryce Południowej. Kontrola graniczna przebiegła sprawnie, choć wymagała kilku formalności. Najpierw podczas kontroli paszportowej dostałem papierek od PDI (Policía De Investigaciones), potem zatrzymałem się przy strażniku z psem, który obwąchał mój plecak, a następnie musiałem wypełnić oświadczenie, że nie przewożę żadnej żywności. Po tej serii procedur udałem się po odbiór bagażu. Po drodze skorzystałem z bankomatu, choć z niechęcią zapłaciłem wysoką opłatę za transakcję – jednak zawsze warto mieć przy sobie trochę gotówki.

Park królewski
Fontanna na Plaza de Armas

Znalezienie autobusu do centrum okazało się bardzo proste. Gdy dotarłem na miejsce, czekał mnie niezbyt długi spacer do wynajętego apartamentu. Po drodze miałem już okazję rzucić okiem na to zupełnie obce dla mnie miasto. Pierwsze wrażenia? Nieszczególnie pozytywne, choć staram się unikać pochopnych ocen – może to tylko okolica, w której się zatrzymałem, nie robi najlepszego wrażenia. Swoje przemyślenia zdradzę jednak w kolejnym wpisie.

Budynek sądu