Ameryka Południowa Chile

Pisco, deska, kosmici i Ocean

Jeszcze przed wylotem do Santiago otrzymałem wiadomość o dwudniowym opóźnieniu statku przewożącego mój motocykl. Już na miejscu w Chile ustalono orientacyjny termin odbioru, zależny nie tylko od harmonogramu statku, ale również od czasu potrzebnego na rozładunek. Ta nieoczekiwana zwłoka dała mi kilka dodatkowych dni, które postanowiłem wykorzystać na wycieczkę do La Sereny.

Kupiłem bilet na autobus i udałem się na dworzec, który powitał mnie chaosem: dziesiątki kas różnych przewoźników i ogromna stacja z około 80 peronami, jak nie więcej. Oczywiście brakowało wyraźnych oznaczeń i tablic informacyjnych, co utrudniało odnalezienie odpowiedniego miejsca odjazdu. Zmuszony byłem udać się do kasy mojego przewoźnika i, posługując się łamanym hiszpańskim, dopytać o właściwy peron. Po otrzymaniu informacji odnalazłem odpowiedni autobus, rozsiadłem się wygodnie i ruszyłem w drogę do kolejnego miasta Ameryki Południowej. Podróż trwała około sześciu godzin, podczas których mogłem podziwiać zapierające dech w piersiach krajobrazy – tak odmienne od polskich, a jednocześnie niezwykle urzekające.

Dworzec autobusowy w Santiago de Chile
Widok z autobusu na trasie do La Sereny

Gdy dotarłem wreszcie do miasta, od razu udałem się do mojego tymczasowego miejsca zamieszkania. Niestety, ponownie uderzyło mnie, jak bardzo zaniedbane są budynki w okolicy, a dodatkowo wszędzie widać kraty w oknach. Muszę jednak przyznać, że to miasteczko ma potencjał, by być czarujące, ale niestety obecny stan lekko odstrasza. No, ale to nie moja sprawa, tylko ich. Udałem się na drobne zakupy, a następnie po coś do jedzenia. Tym razem skusiłem się na completo – lokalny odpowiednik hot-doga z dodatkami, przykryty masą majonezową i awokado. Niestety, tym razem mój żołądek mocno to odczuł, co poskutkowało poważnymi trudnościami.

Następnego dnia, gdy wreszcie doszedłem do siebie po tym małym zatruciu, wyruszyłem na zwiedzanie miasta. Choć nie jest ono duże, to ma bardzo przyjemną atmosferę i wiele interesujących budynków. Centralny plac – Plaza de Armas – oferuje sporo zieleni oraz widok na tutejszą katedrę. W pobliżu znajdują się budki z jedzeniem, gdzie można zaopatrzyć się w empanady. Jednak, jak już wspomniałem, te w Chile są co najwyżej przeciętne.

Plaza de Armas w La Serena
Katedra w La Serena

Na markecie Recova można natomiast zaopatrzyć się w pamiątki oraz coś zjeść w jednym z lokali znajdujących się na piętrze. Aby czasem nie pójść do konkurencji, kobiety wyłapują ludzi na ulicy i przekonują, by wybrać ich lokal. Gdy ktoś wciąż się waha, pojawia się oferta darmowego Pisco Sour. No i jak tu odmówić takiej propozycji? Niestety, jedzenie tutaj również nie zachwyca – brakuje mu czegoś, co mogłoby nadać potrawom wyjątkowego smaku. Jestem pewien, że można by je ulepszyć.

La Serena oferuje również bardzo ciekawe muzeum archeologiczne, które gorąco polecam odwiedzić. Trzeba jednak pamiętać, że, jak to często bywa w Ameryce Południowej, wszystkie opisy są wyłącznie po hiszpańsku. Jednym z najciekawszych eksponatów muzeum są figury głów z Wyspy Wielkanocnej. W tym mieście miałem także okazję po raz pierwszy w życiu zobaczyć Ocean Spokojny, który mimo swojego majestatu potrafi czasami wydzielać niezbyt przyjemny zapach.

Pastel de jaiba
Dar z Wysp Wielkanocnych

Skorzystałem także z okazji i wziąłem swoje pierwsze lekcje surfingu. Muszę przyznać, że nigdy nie spodziewałem się, że jest to takie trudne. Przede wszystkim kombinezon sprawia, że znacznie ciężej się pływa. Do tego wyczucie fal, kiedy można próbować płynąć, też jest niezłą sztuką. Czasami, gdy fale robiły się wielkie, było bardzo trudno oddalić się od brzegu, bo ciągle rzucały mnie do tyłu. Po wielu nieudanych próbach w końcu jednak się udało. Po raz pierwszy ustałem na desce do samego końca. Moja radość z tego powodu była przeogromna. Udało mi się to powtórzyć tylko kilka razy, ale i tak byłem zadowolony. Wiem już, że na pewno w innych miejscach na mojej drodze będę chciał spróbować jeszcze raz.

Miasto to znajduje się niedaleko doliny Elqui, gdzie produkuje się lokalne wina i Pisco. Wziąłem zatem udział w wycieczce, która miała mnie obwieźć po okolicznych miejscach. W jednym punkcie widokowym znajduje się figura kosmity, ponieważ kiedyś na okolicznych wzgórzach rozbił się jakiś pojazd latający i bardzo szybko zjawiły się służby, które zabezpieczyły cały teren. Do dzisiaj nikt nie wie, co się tam wydarzyło i co się rozbiło – jest to tajemnica owiana aurą tajności.

dolina Elqui
Pomnik kosmity, który mógł się tu rozbić, ale nie wiadomo

Po zrobieniu kilku zdjęć na różnych punktach widokowych nadszedł najwyższy czas na odwiedziny winiarni, gdzie przedstawiono proces produkcji wina i zaproszono nas na małą degustację. Na zakończenie każdy mógł zaopatrzyć się w butelkę lub kilka na pamiątkę. Następnie ruszyliśmy w dalszą trasę, zatrzymując się w małej miejscowości na obiad. Po posiłku odwiedziliśmy miejsce, gdzie produkuje się Pisco. Tam również odbyła się krótka lekcja historii, z której dowiedziałem się, że tradycja produkcji wina i Pisco pochodzi od Hiszpanów, co ma zresztą sporo sensu, biorąc pod uwagę kolonialne wpływy w tym regionie. Po degustacji i możliwości zakupów udaliśmy się do Vicunii, ostatniej miejscowości na naszej trasie. To urokliwe, choć niewielkie miasteczko, które jednak nie ma wiele do zaoferowania turystom. Po krótkim postoju wróciliśmy do La Sereny.

W ten sposób zakończyłem swój pobyt w tej miejscowości i wyruszyłem kolejnym autobusem do Valparaíso, gdzie czekał na mnie mój motocykl. Jednakże coś zaczęło mnie niepokoić – każda osoba, której wspominałem, że jadę do Valparaíso, ostrzegała mnie przed tym miejscem. Powtarzały się przestrogi, że miasto jest bardzo niebezpieczne, szczególnie po zmroku, i że powinienem zachować najwyższą ostrożność. Taka „zachęta” nie nastrajała optymistycznie, ale mimo to byłem gotów stawić czoła temu wyzwaniu.

Miasteczko w dolinie Elqui
Przechowalnia beczek z Pisco